Życie płynęło w Naszym Domu do wybuchu
wojny, aż do czasu wysiedlenia
w kwietniu 1941 roku.
Były służące, jeszcze
mieszkając na Leszczynach, Babunia prowadziła w zasadzie gospodarstwo, ale do
pomocy była Hanusia Ziobro. Oleńka mając chyba 2 może 3 lata zachorowała
pierwszy raz na zapalenie płuc i ciągle niedomagała, więc główną niańką
jej była Hanusia – zamieszkała z nami w
nowym domu, ale kiedy urodziła się Dzidzia Rodzice przyjęli jeszcze jedną
dziewczynę – nazywało się to ‘’ do dzieci’’. Zmieniały się co jakiś czas, bo były to młode dziewczyny ze
wsi i Mamusia nie zawsze była z nich zadowolona.
Był także Władysław. Przychodził do nas jeszcze na Leszczynach – przynosił węgiel, trzepał dywany i pomagał przy cięższych pracach domowych. Mieszkał gdzieś kątem, a pracował fabryce garnków tzw. garncarni. Pamiętam jak na któregoś Mikołaja zrobił sam i przyniósł nam – Oleńce i mnie emaliowane małe garnuszki niebieskie z białymi napisami ’’Basia i Osia‘’.
Był
jakimś starym znajomym Ojca, bo po przeprowadzce do nowego domu był z nami. Ojciec adoptował małą piwnicę na
suterenę, wstawił mu tam żelazny piecyk, jakieś łóżko itp. Pracował dalej w
garncarni, ale za mieszkanie i wyżywienie pomagał w domu i w ogrodzie. Po
jakimś czasie Mama zorientowała się, że Hanusia zanosi mu tam jedzenie i dłużej
przesiaduje. Nie wiem jaka to była rozmowa, ale Władysław oświadczył się Hanusi.
Wynajęli sobie pokój u Tyrlika – było to niedaleko nas obok cmentarza na
Leszczynach. Wnet odbył się ślub, rano w kościele, a w południe – była to
niedziela, przyszli nas prosić na wesele. Rodzice mnie zabrali, było wesoło,
Tatuś rozbawił towarzystwo przede wszystkim swoim śpiewem, jak się wszyscy już
rozbawili na całego, Mamusia zabrała mnie do domu. Nie chciałam iść, całą drogę
gderałam, aż w końcu powiedziała mi, że to nie dla dzieci. Hanusia już
sporadycznie nam pomagała, wnet przeprowadzili się w jej rodzinne strony,
gdzieś koło Rzeszowa. Pisywała do Mamy dowiedziałam się kiedyś, że urodziła
córeczkę i nazwała ją Oleńka. Po Hanusi były jeszcze jakieś kucharki, Stefcia,
Tosia i inne, ale już nie takie jak
Hanusia.
w kwietniu 1941 roku.
Alfred Ohli z Zygmuntem Pindlem - przyjacielem i autorem projektu domu. |
Był także Władysław. Przychodził do nas jeszcze na Leszczynach – przynosił węgiel, trzepał dywany i pomagał przy cięższych pracach domowych. Mieszkał gdzieś kątem, a pracował fabryce garnków tzw. garncarni. Pamiętam jak na któregoś Mikołaja zrobił sam i przyniósł nam – Oleńce i mnie emaliowane małe garnuszki niebieskie z białymi napisami ’’Basia i Osia‘’.
Na spacerze z Ojcem okolice ul. Broniewskiego |
Życie na Lelewela |
Ojciec miał piękny głos –
baryton i bardzo lubił śpiewać. Miał też swoich przyjaciół przeważnie
Legionistów. Byli Józef Hrabi, Władysław Skrzyniarz (też inwalida – przyjeżdżał
często w odwiedziny z Krakowa), Koterbski, nauczyciel śpiewu – Karol Tokelli
oraz muzyk i pianista Czech. Urządzali
sobie u nas takie wesołe wieczorki śpiewania – głosy rozchodziły się po
całym mieszkaniu. My z Osią przychodziłyśmy się tylko przywitać i wracałyśmy do
siebie. Mamusia mówiła, że to nie dla
dzieci. Musiało być bardzo wesoło.
Komunia Św. W środku - Babunia Ciszyńska. |
Bo rano służące robiły wielkie
sprzątanie w jadalni. Pewnego razu zaglądnęłam tam rano i zobaczyłam zawieszoną
krawatkę na lampie, ale zaraz musiałam wyjść. W ogóle rodzice prowadzili bogate
życie towarzyskie. Czasem przychodzili koledzy Mamy z Banku, był Xeniu
Kapias, pp. Genia i Antoni Górni, Ewa i Jurek
Piżl, pp. Skulscy, no i Zygmunt Pindel. Tyle ich zapamiętałam, w kuchni było
dużo szumu i przygotowania do takich przyjęć.
W 1937 roku przystąpiłam do Pierwszej Komunii Św. była wielka uroczystość
rodzinna. Byli Dziadziowie Ohlowie, przyjechał z Krakowa brat Ojca Wujek
Marian z żoną Ciocią Nelą i córką Halinką . Po uroczystościach w kościele na
Leszczynach i wspólnym śniadaniu z całą naszą klasą, Księdzem i kierownikiem
szkoły p. Henrykiem Malinowskim (taki
był wtedy zwyczaj), przyszliśmy do nas na obiad. Było to 16 maja – piękna
pogoda – siedzieliśmy także w ogrodzie,
a Rodzice pokazywali jak zagospodarowali nasz ogród.
To także jeden z wielu czworonogich mieszkańców domu przy Lelewela. |
Osia w tym czasie była po
następnym zapaleniu płuc w sanatorium w Andrychowie. Dziadziu Leon powiedział mi wtedy, że w następną niedzielę
pojedziemy do Andrychowa do Osi. Polecił mi ubrać się tak jak byłam do Komunii – powiedział jeszcze
‘’ nie zapomnij lilijki’’. Jak powiedział tak więc w następną niedzielę
pojechaliśmy pociągiem do Andrychowa i odwiedziliśmy Osię. Bardzo się ucieszyła
z naszej wizyty i z słodyczy od Dziadzia.
Nasza edukacja to przede
wszystkim szkoła. Ja to trzeciej klasy chodziłam jeszcze na Leszczyny, a 4 i 5
klasę kończyłam
w klasztorze Hildegardy, Oleńka także tam się uczyła. Byłoby dużo pisać o tym jak Siostry nas edukowały – nie byłam orłem, ale dostatecznych ocen na świadectwie nie miałam. Nadprogramowo chodziłam na lekcje języka niemieckiego, co bardzo mi się przydało w czasie okupacji w Krakowie.
Z Babunią Ciszyńską przed domem. |
w klasztorze Hildegardy, Oleńka także tam się uczyła. Byłoby dużo pisać o tym jak Siostry nas edukowały – nie byłam orłem, ale dostatecznych ocen na świadectwie nie miałam. Nadprogramowo chodziłam na lekcje języka niemieckiego, co bardzo mi się przydało w czasie okupacji w Krakowie.
Natomiast miałyśmy z Oleńką
dodatkowe zajęcia
w domu jeden raz w tygodniu. Najpierw przychodziła pianistka – Pani Rainisch-Pawlusiowa i uczyła nas gry na fortepianie. Potem przychodziła Panna Bobi – tak ją wszyscy nazywali. Była córką muzyka pana Czecha przyjaciela Ojca,
o którym już wspominałam. Była w tym czasie na jakiejś wyższej uczelni tańca
w Krakowie. Odbywało się to tak – po skończonej lekcji fortepianu, służąca przesuwała stół i krzesła na bok – rolowała dywan i Panna Bobi uczyła nas rytmiki – a pianistka nam przygrywała. Dla mnie to była ogromna frajda. Panna Bobi nazywała się Elwira Czech-Kamińska (po mężu). Po wojnie wspólnie ze Stanisławem Hadyną założyła Zespół ‘’Śląsk’’, była do końca życia głównym choreografem tego zespołu.
w domu jeden raz w tygodniu. Najpierw przychodziła pianistka – Pani Rainisch-Pawlusiowa i uczyła nas gry na fortepianie. Potem przychodziła Panna Bobi – tak ją wszyscy nazywali. Była córką muzyka pana Czecha przyjaciela Ojca,
o którym już wspominałam. Była w tym czasie na jakiejś wyższej uczelni tańca
w Krakowie. Odbywało się to tak – po skończonej lekcji fortepianu, służąca przesuwała stół i krzesła na bok – rolowała dywan i Panna Bobi uczyła nas rytmiki – a pianistka nam przygrywała. Dla mnie to była ogromna frajda. Panna Bobi nazywała się Elwira Czech-Kamińska (po mężu). Po wojnie wspólnie ze Stanisławem Hadyną założyła Zespół ‘’Śląsk’’, była do końca życia głównym choreografem tego zespołu.
W maju 1937 roku zdarzyła się
tragedia – zmarł nagle Dziadzio Leon.
W czwartek 26 maja było Boże Ciało. Ja ponieważ byłam po Pierwszej Komunii Św. niosłam lilijkę a czasie procesji . Był ogromny upał, towarzyszył mi Dziadzio
w pewnej chwili powiedział – przyniosę Ci lody z cukierni Wrożyny bo tu zemdlejesz od tego gorąca. Na drugi dzień będąc w szkole na Leszczynach wszedł do klasy Kierownik i wywołał mnie z klasy. Powiedział- idź do domu bo tam masz smutną wiadomość. Okazało się, ze zmarł nagle Dziadzio. W niedzielę odbył się bardzo uroczysty pogrzeb, były jakieś sztandary, ponieważ Dziadzio był znanym działaczem w Białej – jeszcze nawet przed pierwszą wojną światową. Ja szłam sama zaraz za karawanem, a za mną Ciocia Stefa z Wujem Jankiem, potem mój Ojciec z Mamą i Wujek Marian z Ciocią Nelą. Było bardzo dużo ludzi, nie wszyscy pomieścili się w kościele. To dobrze zapamiętałam.
W czwartek 26 maja było Boże Ciało. Ja ponieważ byłam po Pierwszej Komunii Św. niosłam lilijkę a czasie procesji . Był ogromny upał, towarzyszył mi Dziadzio
w pewnej chwili powiedział – przyniosę Ci lody z cukierni Wrożyny bo tu zemdlejesz od tego gorąca. Na drugi dzień będąc w szkole na Leszczynach wszedł do klasy Kierownik i wywołał mnie z klasy. Powiedział- idź do domu bo tam masz smutną wiadomość. Okazało się, ze zmarł nagle Dziadzio. W niedzielę odbył się bardzo uroczysty pogrzeb, były jakieś sztandary, ponieważ Dziadzio był znanym działaczem w Białej – jeszcze nawet przed pierwszą wojną światową. Ja szłam sama zaraz za karawanem, a za mną Ciocia Stefa z Wujem Jankiem, potem mój Ojciec z Mamą i Wujek Marian z Ciocią Nelą. Było bardzo dużo ludzi, nie wszyscy pomieścili się w kościele. To dobrze zapamiętałam.
W domu przy stole. |
Życie w naszym domu mijało, w
miarę spokojnie dopiero w1938 roku zaczęło się coś psuć. W ostatnich dniach
sierpnia Ojciec wyjechał i już nie wrócił – tak rozpoczęła się wojna.
====
====
Czas zacząć pisać dalej i pisać
nieprzerwanie, bo inaczej zwariuje. Niemal co noc budzę się codziennie koło
godziny drugiej – trzeciej
i przeżywam moje dzieje historyczne z przeszłości mniej z teraźniejszości. To daje mi jakiś drugi oddech, że przestaję zrzędzić, ględzić i myśleć o swojej bezradności byle tylko bóle które mnie już lata gnębią pozwalają mi myśleć, co pomaga nie wpadać w taki „dołek” z którego czasem trudno się wygrzebać.
i przeżywam moje dzieje historyczne z przeszłości mniej z teraźniejszości. To daje mi jakiś drugi oddech, że przestaję zrzędzić, ględzić i myśleć o swojej bezradności byle tylko bóle które mnie już lata gnębią pozwalają mi myśleć, co pomaga nie wpadać w taki „dołek” z którego czasem trudno się wygrzebać.
Pogmeram jeszcze w pamięci bo
tylko ona mi jakoś dziwnie jeszcze pozostała i parę wspomnień - takie sobie
opiszę z okresu kiedy rozrabiałam w okresie jeszcze przed wojną.
Czytałam z prawdziwą przyjemnością. Tyle osób przewinęło się przez ten dom, siadało na nagrzanych stopniach przed wejściem...
OdpowiedzUsuńSpróbuję znaleźć zdjęcia "siedzących na schodach" na przestrzeni 80 lat. Może być ciekawie.
OdpowiedzUsuń