poniedziałek, 24 października 2016

Jak powstał nasz dom zwany przez Mamę Dar Boży - część II



Życie płynęło w Naszym Domu do wybuchu wojny, aż do czasu wysiedlenia
w kwietniu 1941 roku.
Alfred Ohli z Zygmuntem Pindlem -
przyjacielem i autorem projektu domu.
Były służące, jeszcze mieszkając na Leszczynach, Babunia prowadziła w zasadzie gospodarstwo, ale do pomocy była Hanusia Ziobro. Oleńka mając chyba 2 może 3 lata  zachorowała  pierwszy raz na zapalenie płuc i ciągle niedomagała, więc główną niańką jej była  Hanusia – zamieszkała z nami w nowym domu, ale kiedy urodziła się Dzidzia Rodzice przyjęli jeszcze jedną dziewczynę – nazywało się to ‘’ do dzieci’’. Zmieniały się  co jakiś czas, bo były to młode dziewczyny ze wsi i Mamusia nie zawsze była z nich zadowolona. 

Był także  Władysław. Przychodził do nas jeszcze na Leszczynach – przynosił węgiel, trzepał dywany i pomagał przy cięższych pracach domowych. Mieszkał gdzieś kątem, a pracował  fabryce garnków tzw. garncarni. Pamiętam   jak na któregoś Mikołaja zrobił sam i przyniósł nam – Oleńce i mnie emaliowane małe garnuszki niebieskie  z białymi napisami ’’Basia i Osia‘’.
Na spacerze z Ojcem okolice ul. Broniewskiego
Był jakimś starym znajomym Ojca, bo po przeprowadzce do nowego domu był  z nami. Ojciec adoptował małą piwnicę na suterenę, wstawił mu tam żelazny piecyk, jakieś łóżko itp. Pracował dalej w garncarni, ale za mieszkanie i wyżywienie pomagał w domu i w ogrodzie. Po jakimś czasie Mama zorientowała się, że Hanusia zanosi mu tam jedzenie i dłużej przesiaduje. Nie wiem jaka to była rozmowa, ale Władysław oświadczył się Hanusi. Wynajęli sobie pokój u Tyrlika – było to niedaleko nas obok cmentarza na Leszczynach. Wnet odbył się ślub, rano w kościele, a w południe – była to niedziela, przyszli nas prosić na wesele. Rodzice mnie zabrali, było wesoło, Tatuś rozbawił towarzystwo przede wszystkim swoim śpiewem, jak się wszyscy już rozbawili na całego, Mamusia zabrała mnie do domu. Nie chciałam iść, całą drogę gderałam, aż w końcu powiedziała mi, że to nie dla dzieci. Hanusia już sporadycznie nam pomagała, wnet przeprowadzili się w jej rodzinne strony, gdzieś koło Rzeszowa. Pisywała do Mamy dowiedziałam się kiedyś, że urodziła córeczkę i nazwała ją Oleńka. Po Hanusi były jeszcze jakieś kucharki, Stefcia, Tosia i  inne, ale już nie takie jak Hanusia. 


Życie na Lelewela
Ojciec miał piękny głos – baryton i bardzo lubił śpiewać. Miał też swoich przyjaciół przeważnie Legionistów. Byli Józef Hrabi, Władysław Skrzyniarz (też inwalida – przyjeżdżał często w odwiedziny z Krakowa), Koterbski,  nauczyciel śpiewu – Karol  Tokelli  oraz muzyk i pianista Czech. Urządzali  sobie u nas takie wesołe wieczorki śpiewania – głosy rozchodziły się po całym mieszkaniu. My z Osią przychodziłyśmy się tylko przywitać i wracałyśmy do siebie. Mamusia mówiła, że to nie dla  dzieci. Musiało być bardzo wesoło.

Komunia Św. W środku - Babunia Ciszyńska.
Bo rano służące robiły wielkie sprzątanie w jadalni. Pewnego razu zaglądnęłam tam rano i zobaczyłam zawieszoną krawatkę na lampie, ale zaraz musiałam wyjść. W ogóle rodzice prowadzili bogate życie towarzyskie. Czasem przychodzili koledzy Mamy z Banku, był Xeniu Kapias,  pp. Genia i Antoni Górni, Ewa i Jurek Piżl, pp. Skulscy, no i Zygmunt Pindel. Tyle ich zapamiętałam, w kuchni było dużo szumu i przygotowania do takich przyjęć.
Kolejne pokolenie na schodach przed wejściem.

W  1937 roku przystąpiłam do  Pierwszej Komunii Św. była wielka uroczystość rodzinna. Byli Dziadziowie  Ohlowie, przyjechał z Krakowa brat Ojca Wujek Marian z żoną Ciocią Nelą i córką Halinką . Po uroczystościach w kościele na Leszczynach i wspólnym śniadaniu z całą naszą klasą, Księdzem i kierownikiem szkoły  p. Henrykiem Malinowskim (taki był wtedy zwyczaj), przyszliśmy do nas na obiad. Było to 16 maja – piękna pogoda – siedzieliśmy  także w ogrodzie, a Rodzice pokazywali jak zagospodarowali nasz ogród.
To także jeden z wielu
czworonogich mieszkańców
domu przy Lelewela.
Osia w tym czasie była po następnym zapaleniu płuc w sanatorium w Andrychowie. Dziadziu Leon  powiedział mi wtedy, że w następną niedzielę pojedziemy do Andrychowa do Osi. Polecił mi ubrać się  tak jak byłam do Komunii – powiedział jeszcze ‘’ nie zapomnij lilijki’’. Jak powiedział tak więc w następną niedzielę pojechaliśmy pociągiem do Andrychowa i odwiedziliśmy Osię. Bardzo się ucieszyła z naszej wizyty i z słodyczy od Dziadzia.  

Z Babunią Ciszyńską przed domem.
 Nasza edukacja to przede wszystkim szkoła. Ja to trzeciej klasy chodziłam jeszcze na Leszczyny, a 4 i 5 klasę kończyłam
w klasztorze Hildegardy, Oleńka także tam się uczyła. Byłoby dużo pisać o tym jak Siostry nas edukowały – nie byłam orłem, ale dostatecznych ocen na świadectwie nie miałam. Nadprogramowo chodziłam na lekcje języka niemieckiego, co bardzo mi się przydało w czasie okupacji w Krakowie.
Natomiast miałyśmy z Oleńką dodatkowe zajęcia
w domu jeden raz w tygodniu. Najpierw przychodziła pianistka – Pani Rainisch-Pawlusiowa i uczyła nas gry na fortepianie. Potem przychodziła Panna Bobi – tak ją wszyscy nazywali. Była córką muzyka pana Czecha przyjaciela Ojca,
o którym już wspominałam. Była w tym czasie na jakiejś wyższej uczelni tańca
w Krakowie. Odbywało się to tak – po skończonej lekcji fortepianu, służąca przesuwała stół i krzesła na bok – rolowała dywan i Panna Bobi uczyła nas rytmiki – a pianistka nam przygrywała. Dla mnie to była ogromna frajda. Panna Bobi  nazywała  się Elwira Czech-Kamińska (po mężu). Po wojnie wspólnie ze Stanisławem Hadyną założyła Zespół ‘’Śląsk’’, była do końca życia głównym choreografem  tego zespołu.
W maju 1937 roku zdarzyła się tragedia – zmarł nagle Dziadzio  Leon.
W czwartek 26 maja było Boże Ciało. Ja ponieważ byłam po Pierwszej Komunii Św. niosłam lilijkę a czasie procesji . Był ogromny upał, towarzyszył mi Dziadzio 
w pewnej chwili powiedział – przyniosę Ci lody z  cukierni Wrożyny  bo tu zemdlejesz od tego gorąca. Na drugi dzień będąc w szkole  na Leszczynach wszedł do  klasy Kierownik i wywołał mnie z klasy. Powiedział- idź do domu bo tam masz smutną wiadomość. Okazało się,  ze zmarł nagle  Dziadzio. W niedzielę odbył się bardzo uroczysty pogrzeb, były jakieś sztandary, ponieważ Dziadzio był znanym działaczem w Białej – jeszcze nawet przed pierwszą wojną światową. Ja szłam sama zaraz za karawanem, a za mną Ciocia Stefa z Wujem Jankiem, potem mój Ojciec z Mamą i Wujek Marian z Ciocią Nelą. Było bardzo dużo ludzi, nie wszyscy pomieścili się w kościele. To dobrze zapamiętałam.
W domu przy stole.
Życie w naszym domu mijało, w miarę spokojnie dopiero w1938 roku zaczęło się coś psuć. W ostatnich dniach sierpnia Ojciec wyjechał i już nie wrócił – tak rozpoczęła się  wojna.

====
Czas zacząć pisać dalej i pisać nieprzerwanie, bo inaczej zwariuje. Niemal co noc budzę się codziennie koło godziny drugiej – trzeciej
i przeżywam moje dzieje historyczne z przeszłości mniej z teraźniejszości. To daje mi jakiś drugi oddech, że przestaję zrzędzić, ględzić i myśleć o swojej bezradności  byle tylko bóle które mnie już lata gnębią pozwalają mi myśleć, co pomaga nie wpadać w taki „dołek”  z którego czasem trudno się wygrzebać.
Pogmeram jeszcze w pamięci bo tylko ona mi jakoś dziwnie jeszcze pozostała i parę wspomnień - takie sobie opiszę z okresu kiedy rozrabiałam w okresie jeszcze przed wojną.

2 komentarze:

  1. Czytałam z prawdziwą przyjemnością. Tyle osób przewinęło się przez ten dom, siadało na nagrzanych stopniach przed wejściem...

    OdpowiedzUsuń
  2. Spróbuję znaleźć zdjęcia "siedzących na schodach" na przestrzeni 80 lat. Może być ciekawie.

    OdpowiedzUsuń