poniedziałek, 27 sierpnia 2018

Wspomnienie o cioci Annie Smełtowej




Pierwszy raz spotkałam ciocię Annę podczas spacerowania z Babunią Ohlową, kiedy odwiedzałyśmy jej krewnych i znajomych. Ciocia Anna była wdową po bracie Babuni – Franciszku, który był zarządcą w majątku księcia Sanguszki w Podhorcach. Mieli trzech synów: Alfreda „Freda”, Artura „Acka” i Alfonsa „Fulka”, który po wojnie zmienił imię na Stefan. Ojciec chłopców – Andrzej zmarł nagle  na zawał, wedle opowiadania Babuni wracał podczas żniw na koniu do pałacu i schodząc z konia przed budynkiem przewrócił się i więcej nie wstał.
Tak oto ciocia Anna została sama z trzema synami bez środków do życia. Zaopiekowali się nimi moi Dziadkowie, podobnie jak siostra Babuni – Jadwigą Hanuszkiewiczową. Dziadek został kuratorem chłopców. Najpierw mieszkali razem, ale wnet Dziadek znalazł Cioci pracę i mieszkanie i wprowadzili się do kamienicy na parterze przy ul. Sukienniczej.
Dziadek posłał chłopców do szkoły, a potem pilotował ich przy poszukiwaniu pracy. Ja zaś często odwiedzałam ciocię Annę z babunią – zawsze wiele opowiadały o sobie, swoich dzieciach, a Babunia także o wnukach. Dobrze pamiętam skromne małe mieszkanko na Sukienniczej. Z Ciocią Anną mieszkali pozostali synowie wujek Acek i Fulek (wujek Fred był już żonaty z Hilda Waszek). Obaj już pracowali, mieli narzeczone i szykowali się do żeniaczki. Więc podczas tych wizyt obie panie: Babunia i Ciocia miały dużo do opowiadania. 
Na zdjęciu od lewej: Ciocia Anna, Leon Ohli, Alfred 'Fred' (stoi), Ciocia Nela, Artur 'Acek' oraz Babunia Zofia Ohlowa


W 1936 roku na Wielkanoc odbył się ślub wujka Acka z Lili Korn. Co to były za przygotowania! Ja miałam być drużką. Najpierw Dziadek zaprowadził mnie do domu Korna na ul. Zdrojowej, gdzie mieszkała Lili Korn – na próbę miałam nieść welon i podawać obrączki w kościele. Byłam bardzo przejęta, szczególnie przyglądałam się ubraniu Lili Korn, bo mi się bardzo podobało, do dziś pamiętam niemal każdy szczegół: upięcie welonu, suknię z trenem, a nawet buty z paskami. Po ślubie odbyło się wesele na ul. Zdrojowej, pamiętam miałam na sobie białą organdynową sukienkę. Obnosiłam się z nią, taka byłam ważna. 

Na zdjęciu dom rodzinny Kornów, widok współczesny. Źródło:
http://www.bielsko.biala.pl/aktualnosci/36788/jedna-z-najpiekniejszych-willi-w-miescie-na-sprzedaz




Po przyjęciu miały być tańce, niestety ponieważ moja Mama karmiła moja najmłodszą siostrę Dzidzię, miała zaplanowany powrót do domu ‘na karmienie’, a potem powrót na wesele, niestety mnie mieli zabrać przy tej okazji do domu. Ależ byłam nieszczęśliwa. Na szczęście Dziadek wyprosił u rodziców, aby mi pozwolili jeszcze zostać do kolejnego karmienia. Miałam więc jeszcze trzy godziny zabawy: tańczyłam trochę z Wujkami, a potem z Dziadziem zwiedzałam dom. Byliśmy na piętrze w nowym, przyszłym mieszkaniu Wujka Acka i Cioci Lili. Potem bawiłam się z bratem panny młodej i ogromnym bernardynem – psem Beno. 
Na zdjęciu dom rodzinny Kornów, widok współczesny. Żródło:




Cała ta impreza utkwiła mi bardzo w pamięcią, szczególnie chwila, kiedy mój Ojciec zaśpiewał piosenkę ‘w ogródku stała Lili’ – akompaniowała mu na fortepianie siostra panny młodej – Greta. Miała na sobie pomarańczową suknię z tafty, z krótkimi bufiastymi rękawami, bardzo szeroką od pasa do ziemi. Bufy były ogromne, prawie jak jej głowa…. Często potem wspominałam  tą suknię i chciałam kiedyś taką mieć. A mój Ojciec miał piękny głos – baryton i do tego bardzo lubił śpiewać. Po nim odziedziczyła głos Dorota (Dzidzia). W późniejszych latach już nawet jako mężatki często na rodzinnych imprezach śpiewano tę piosenkę.
W 1938 roku ożenił się ostatni syn Cioci Anny – Fulek, z Ireną Krąpcówną. Tym razem na weselu nie byliśmy a tylko w kościele, ponieważ trwała jeszcze żałoba po Dziadku Ohlim. Młodzi zamieszkali na Sukienniczej, a Ciocia Anna przeprowadziła się do naszego domu – miała pokój z kuchnią na pierwszym piętrze. Natomiast mieszkanie gdzie ja teraz mieszkam (ul. Lelewela) zajmował kolega Ojca z rodziną. Mieli córkę w moim wieku, z którą się bawiłam i młodszego syna. Po wybuchu wojny, cała rodzina spakowała się i uciekła na wschód, zanim do Białej wkroczyli Niemcy, tj. 3go września 1939 roku. Przez parę tygodni mieszkanie stało puste (pozostawiono tylko trochę mebli). Mam bała się, że jacyś Volksdeutsche się tam sprowadzą, więc  resztki mebli przeniosłam z Tolkiem do piwnicy, a do mieszkania (dwa pokoje z kuchnią i łazienka) przeniosła się Ciocia Anna. Ciocia była już bardzo niesprawna, chodziła, a właściwie snuła się o lasce po mieszkaniu. Zakupami i utrzymaniem porządku  - na polecenie mojej Mamy – zajmowałam się ja, natomiast noszenie węgla i drzewa na opał oraz palenie w piecach należało do Tolka (nie było jeszcze gazu, więc na ciepłe posiłku trzeba było rozpalać w kuchennym piecu). To w tamtym czasie zaczęła się moja przyjaźń z Tolkiem (o którym więcej można przeczytać  TUTAJ). Po skończonej pracy siadaliśmy na otomanie, nastawialiśmy ucha, a Ciocia Anna opowiadała nam wspomnienia z Podhorców i wiele innych historii.
Kiedyś podczas takich opowiadań Cioci, którymi byłam zafascynowana – zapytałam czy jej nie nuży tyle opowiadania tak dawnych przeżyć. Na to mi odpowiedziała „Dzieci (tak się zawsze do nas zwracała), przecież to dla mnie jest ogromna przyjemność, że mnie tak chętnie słuchacie, to tak jakbym po raz drugi moje życie przezywała i cieszę się że was to tak interesuje”.

Pamiętam jeszcze bardzo dobrze jeden epizod związany Ciocią Anną. Jej najstarszy syn, Wujek Fred z Żoną Hildą i maleńką wnuczką (urodzoną około 1938r.) uciekali przed Niemcami na wschód i przez kilka miesięcy nie było od nich żadnych wiadomości.  Ciocia bardzo rozpaczała i ciągle się o nich modliła.  Aż pewnego dnia dostaliśmy wiadomość, że są w Boguminie i przyjadą do nas. Jak zadzwonili od bramy, ja im otwarłam, Wujek był bardzo wzruszony, a Ciocia Hilda trzymała na rękach małą Dadi (Danutę), na którą Ciocia Anna bardzo czekała. To była wielka radość.
 

Za zdjęciu Wujek Afred 'Fred' z żoną Hildą
Tak bywaliśmy w Cioci z Tolkiem do 4 kwietnia 1941 roku, kiedy dostaliśmy zawiadomienie o wysiedleniu. Wówczas nasz sąsiad Szlauer odwiózł nas furmanką na dworzec kolejowy i warz z Tolkiem wsadzili nas i bagaże do pociągu. Tak się zaczęło nasze wygnanie do Krakowa.