środa, 19 października 2016

Jak powstał nasz dom zwany przez Mamę Dar Boży - część I



W latach 20-ch (już po ślubie moich rodziców w 1926r.) Mama Eugenia Ciszyńską pracowała w Banku Gospodarstwa Krajowego, a Ojciec Alfred Ohli, który ukończył Akademię Handlową w Krakowie pracował jako buchalter (ówczesne określenie księgowego) w Wytwórni  Wódek  Gatunkowych – Firma Jenkner.
Ojciec był Legionistą i  inwalidą wojny bolszewickiej 20-go roku, interesował się polityką, miastem – Białą Krakowską, sprawy Polski i patriotyzm były zawsze na pierwszym miejscu w Jego życiu. Tak więc siedząc w sprawach finansowych tej firmy, zwrócił uwagę, że na szwajcarskie konta właściciela wpływają duże sumy
w dolarach. Grzebiąc w dokumentach na własną rękę doszedł prawdy. W Ameryce trwała w tym czasie prohibicja.  
Okazało się, że przyjeżdżał z Warszawy jakiś inspektor, ‘skażał’ fikcyjnie spirytus, który był następnie wysyłany za ocean - oczywiście prawdziwy- łapownictwo w tym czasie kwitło, zatem wiadomo już było skąd pochodziły nielegalne dochody. Ojciec zawiadomił odpowiednie władze w Warszawie i po szczegółowej kontroli stwierdzono, że skarb państwa stracił w tym czasie 2 miliony złotych podatku.

Ojciec za wykrycie tej afery z początkiem lat 30-tych otrzymał w nagrodę 25.000 zł. To była na ówczesne czasy ogromna suma – dość powiedzieć, że wybudowany nasz dom kosztował 48.000 zł. Brakującą kwotę rodzice pożyczyli w baku w którym pracowała Mama.  
Przed domem
I tak  w początkach lat   trzydziestych zaczęliśmy chodzić na parcelę  gdzie zaczynała się budowa domu przy ulicy Mickiewicza 905. Nie była to ulica tylko wydeptana  ścieżka, zarośnięta i podmokła. Takie bagno.  Dojazdu nie było do naszej parceli, tylko szło się po błotnistej ścieżce. Ojciec mawiał wtedy, że Mickiewicz obróci się w grobie, że takie coś nazwano Jego Imieniem. 
Parcela na której miał stanąć nasz dom pochodziła z terenów - rozparcelowanych ze Złotych Łanów, które wykupiła od bialskiego Niemca Pischa Polska Akademia Nauk i przekazała miastu dla jej mieszkańców. Na pamiątkę tej „transakcji” nazwano ulicę  Polskiej Akademii Umiejętności. Ciągnęła się od cmentarza na Leszczynach do ulicy Lipnickiej. Tak jest do dziś. Na marginesie dodam, że w okresie kiedy łączono Bielsko z Białą wiele ulic w Białej zmieniono, np. ulicę Narutowicza nazwano Tuwima, Mikołaja Reja przemianowano na Gorkiego, a naszą Mickiewicza na Lelewela.




Ojciec nasz wybrał sobie taki nieciekawy teren trochę jak ugór w dolince, a to dlatego że, tam płynął strumyczek romantyczny, który wiele lat później dał nam dobrze popalić.
Miałam może wtedy  5 lat – pamiętam wyprawy, szła Mama, Babunia Ciszyńska – były kanapki, jakieś owoce czy słodycze – młodsza siostra Oleńka urodzona w 1930 roku jechała na wózeczku pchanym przez niestrudzoną służącą Hanusię Ziobro. Mama z Babunią już grzebały w ziemi pod przyszły ogród, ja w coś się bawiłam
i tak patrzałyśmy jak rośnie nasz dom. Dom zaprojektował Ojca przyjaciel Zygmunt Pindel, pamiętam , że to się nie podobało Babuni – nazywała , że Dziunek buduje koszary, bo nie ma balkonów, ani werandy oraz osobnego wejścia do ogrodu z tyłu budynku. W końcu w październiku 1935 roku wprowadziliśmy się do nowego domu, ale bez Babuni musiała wyjechać do  drugiej swojej córki Cioci Krysi Groele  do Mielca – tam były już 3 maleńkie wnuki, którymi trzeba było się opiekować. Tu mieszkaliśmy – do czasu wysiedlanie przez Niemców 4 kwietnia 1941 roku – w czterech pokojach z kuchnią i łazienką. Domem i ogrodem zajmowała się Mama przy pomocy kolejnych służących. Wspomnę jeszcze te lata przecież byłam już o 6 lat starsza.

Mieliśmy cztery pokoje na parterze, kuchnia, spiżarka, obok mała wnęka pomieszczenie dla służącej , łazienka, a przez całe mieszkanie ciągnął się długi przedpokój. Wschodni pokój był dziecinny zajmowałyśmy go z Oleńką, następnie była sypialnia rodziców, w końcu przedpokoju była duża jadalnia z której wchodziło się do małego pokoiku zwanego gabinetem Taty. To było całe jego królestwo, biurko z ogromnym fotelem, biblioteczka gdzie na czołowym miejscu były pisma Piłsudskiego, różne pamiątkowe bibeloty. Tapczan przykryty był takim kolorowym włochaczem, pamiątka przywieziona z Kresów. Nad tapczanem na łowickim kilimie wisiały różne szable, pistolety, jakiś kindżał i harap.
Jadalnia była dębowa z ogromnym kredensem, okrągłym stołem na 6 krzeseł, stały tam też dwa fotele wyścielane skórą. Sypialnia Rodziców tradycyjna  - dwa łóżka małżeńskie, szafy i szafki nocne - deseń na meblach nazywał się’ „jaskółcze oczka’’. Nasz pokój dziecinny to tradycyjnie białe mebelki. Pół roku po naszym wprowadzeniu urodziła się Dorota – nazywana prawie do samego zamążpójścia Dzidzią.
Wspominam ten okres wyczekiwania – ciągle z Oleńką zastanawiałyśmy się – chłopak czy dziewczynka. To od naszego listonosza dowiedziałam się, że mamy siostrzyczkę.
Dzidzia
Pamiętam ten dzień, chodziłam do drugiej klasy szkoły powszechnej na Leszczynach, był piękny wiosenny dzień 18 marca idąc ulicą Żywiecką stale powtarzałam sobie „brat czy siostrzyczka”. Wiedziałam, że to dziś właśnie będzie, bo od rana był ogromny ruch – służce latały po mieszkaniu, Tatuś nie poszedł do pracy, a mnie zapomniano dać do szkoły drugie śniadanie. Wracając musiałam skręcić z ulicy Żywieckiej na ul. Mikołaja Reja w stronę naszego domu. I oto na rogu spotyka mnie nasz listonosz – był taki rudy młody człowiek, ale tak jakoś idzie tanecznym krokiem, śpiewa coś pod nosem, a czapkę listonosza ma ubraną na opak. Jak mnie zobaczył, mówi – spiesz się do domu bo tam czeka na Ciebie siostrzyczka- a Pan Ohli   (czyli mój Tata) już mnie ochocił. Nie bardzo to rozumiałam, ale po powrocie do domu Tata coś głośno śpiewał – Mamusia leżała w łóżku, a koło niej maleńki dzidziuś.
Na nocnej szafce stał taki duży kremowy hiacynt w doniczce.

Trzy siostry przed domem: Oleńka, Dorota, Basia.
Mama pracowała w Banku Gospodarstwa Krajowego, do końca  1938 roku. Ojciec po  przeprowadzce z Leszczyn  zmienił posadę założył Spółdzielnię Legionową w której zatrudnił swoich kompanów z wojska. Spółdzielnia mieściła się  w wynajętym lokalu (maszyny produkcyjne i biuro) w fabryce naprzeciwko Ratusza w Białej – obecnie mieszczą się tam różne wydziały Urzędu Miasta Bielska-Białej.           
W fabryce tej produkowano sukno dla kolejarzy i policji. Kiedyś Ojciec opowiadał jak się odbywa kontrola jakości podczas sprzedaży wyrobów. Na jednym metrze kwadratowym sukna kładziono ciężarki o wadze 25kg. Jeśli taka próba wytrzymała – nie naciągało się i nie zmieniało faktury, to sprzedawano zainteresowanym.
Życie leciało tak przez 4 lata aż do rozpoczęcia wojny. Dzidzia rosła, my z Oleńką obchodziłyśmy się jak z lalką, pamiętam, że sprzeczałyśmy  się, która ma wozić Małą w wózku. W lecie 1936 roku były oczywiście chrzciny. Wielka uroczystość, całą rodzinę zaproszono. Chrzestną Matką była siostra naszego Ojca, Ciocia Stefa Łukosiowa a Ojcem chrzestnym  przyjaciel Ojca – taki „przyszywany” Wujek - Józef Hrabi. Wielkim wydarzeniem był przyjazd Wujostwa  Łukosiów z synami – Leszkiem i Adasiem. Mieszkali w Zgierzu i przyjechać mieli  swoim autem. Pamiętam czekałyśmy z Oleńką na skrzyżowaniu drogi  Mikołaja Reja
i Mickiewicza koło naszego domumu. Jeszcze dziś mam w oczach jak bordowy samochód powoli jedzie do góry po tych wertepach.

Zabawy w ogrodzie
Potem pojechali chrzestni z Ojcem i Dzidzią do kościoła. Mama została w domu, ale do końca nie wiedziała na jakie imię Ojciec się zdecyduje – bo jak zwykle miał wiele pomysłów. Jak weszli do mieszkania Mama pyta „no i jak Jej w końcu daliście na imię – a Ojciec odpowiedział: no Dorota”. Bardzo ucieszył się Dziadzio Ohli bo Ciocia Dorota  była Jego ukochaną siostrą. Dorośli świętowali w jadalni, a my z Oleńką rozrabiałyśmy w dziecinnym pokoju z Leszkiem i Adasiem. Było wtedy takie zdarzenie. Adaś miał wtedy 5 lat, chodził za nami, także do jadalni do dorosłych i  po jakimś czasie, położył się w naszym pokoju pod stołem, trochę przysnął, ale potem zrobiło mu się niedobrze. Przywołaliśmy Ciocię Stefę, zaczęła mu dawać jakieś medykamenty. Okazało się potem, że podjadał sernik i w jadalni i u nas – przejadł się. Tą historię opowiadano wiele lat później jak był już duży – tak na wesoło.
 
Ojciec
W 1935 roku zmarł Józef  Piłsudski - Ojciec bardzo to przeżywał. Nasz dom był już w budowie i parcela nieco zagospodarowana – ogrodzona już była, więc Tata posadził 3 wierzby płaczące w dniu Jego śmierci, a to jedna koło domu oraz dwie
w tyle ogrodu w rogu. Szybko rosły i dawały nam z Oleńką i synem sąsiada Amkiem Staszkiewiczem wiele radości i pole do zabawy – wspinałyśmy się po niej, budowałyśmy jakieś siedziska i czasem czytywałyśmy bajki. W drugim rogu ogrodu nad potoczkiem Tata wybudował taką altanę w kształcie trójkąta. Do altany wchodziło przez mostek, bawiłyśmy się tam z Oleńka lalkami.  Pod nią było oczko wodne, pływały
w nim żaby i kijanki Jak był upał próbowałyśmy z  Oleńką chlapać się, ale nie wiele bo woda była bardzo zimna – wypływała przecież ze źródełka za domem.
Po wprowadzeniu się do  nowego domu  Rodzice zorganizowali poświęcenie  domu. Przygotowano duże przyjęcie jakoś w początkiem grudnia. Było dużo gości – rodzina i przyjaciele. Była także Babunia z Dziadziem Leonem. Poświęcenia miał dokonać przyjaciel Dziadzia Ksiądz Zbanuszek. Niestety nie przyszedł na umówione spotkanie, w końcu nas z Oleńką wyproszono już do spania, a zabawa trwała do rana jak zwykle słyszałyśmy tylko śpiewy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz