Moi pradziadkowie to Teresa i
Andrzej Zmelty. W XVIII wieku, w czasie chrzcin swoich dzieci, nazwisko zostało
zmienione w parafii na SMELTY.
Teresa i Andrzej mieli czworo
dzieci, synowie: Karol – był przez wiele lat organistą w Hałcnowie i Franciszek
z żoną Anną i 3 synami był rządcą w majątku Sanguszków na Podolu; oraz dwie
córki: Anna późniejsza Hanuszkiewiczowa i Zofia Ohlowa- moja Babka. Napiszę o
każdym z nich na ile pamiętam, przywołując opowieści Dziadków i Rodziców, to,
co sama pamiętam oraz wspierając się publikacją Sanatorium
Mariówka i medycyna A. Zakrzewskiego.
Włodek Hanuszkiewicz w Skierniewicach po powrocie z Francji z armią gen. Hallera, lata 20te. |
Ciocia Jadzia była
siostrą mojej Babci Ohlowej także z domu Smełty. Miała jednego syna
Włodzimierza, który był ciotecznym bratem mojego Ojca. Wujek Włodek i Jego żona
– ciocia Stasia mieli troje dzieci: Adama,
Marysię i Janusza. Ciocia Jadzia w zasadzie wychowywała wnuki
kiedy Wujostwo pracowali. Wyprawiała mnie z Adamem i Maryśką do miasta i
polecała zwiedzanie Lwowa.
Lata 20-te, Włodzimierz Hanuszkiewicz z żoną Stasią, Lwów. |
Tak więc jechaliśmy na Górę Zamkową potem było
całowanie ikon w cerkwiach (pamiętam, że trzeba było zaraz wytrzeć sobie usta
chusteczką ze względu na zarazki), pamiętam jakieś muzeum i hotel Georga gdzie mieszkał Jan Kiepura. Innym
razem zwiedzałam Panoramę Racławicką. Tak się zajmowała mną Ciocia Jadzia obdarzając obficie słodyczami.
Potem na parę lat urwał się kontakt, aż przyszła wojna.
Był koniec 1939 roku. Ojciec
zawieruszył się gdzieś na wojnie z tego co opowiadał był na wschodzie. My trzy
siostry zostałyśmy same z Mamusią. Zaczął się kryzys z zaopatrzeniem
w żywność szczególnie dla nas Polaków. Dostaliśmy kartki na żywność (lepsze dla Niemców
a gorsze dla Polaków). W tym czasie ciocia Jadzia przeniosła się do Białej i mieszkała z Babunią Ohlową w starej kamienicy nad rzeką Niwką. Ja zostałam generalnym zaopatrzeniowcem Rodziny, dla nas i Cioci Anny Smełtowej (bratowej Babuni), która w tym okresie mieszkała
u nas w domu na piętrze i obu staruszek. Tak więc dostawałam nasze kartki, kartki Cioci Anny
i szłam po kartki do Babuni. Brałam plecak i o wyznaczonej dla Polaków godzinie szłam do sklepów na zakupy. Najpierw po spożywcze rzeczy do tzw. Domu Katolickiego, potem do mięsnego – Szuberta no i roznosiłam zakupy. Najpierw do Babuni i Cioci Jadzi. I tu mam najmilsze wspomnienia. Babunia zajmowała się zakupami, a Ciocia Jadzia opychała mnie słodyczami na co narażała się na gderanie Babuni, że mi psuje żołądek, ale Ona tylko mrugała do mnie i wpychała do wszystkich kieszeni domowe ciasteczka. No i przede wszystkim opowiadała mi dzieje z okresu swojej młodości i z czasów Lwowskich. A mówiła to z takim humorem okraszając różnymi dowcipami narażając się na protesty Babuni, że mnie psuje za młodu. Niezależnie od wszystkiego były sobie bardzo bliskie takie dwie papużki nierozłączki.
w żywność szczególnie dla nas Polaków. Dostaliśmy kartki na żywność (lepsze dla Niemców
a gorsze dla Polaków). W tym czasie ciocia Jadzia przeniosła się do Białej i mieszkała z Babunią Ohlową w starej kamienicy nad rzeką Niwką. Ja zostałam generalnym zaopatrzeniowcem Rodziny, dla nas i Cioci Anny Smełtowej (bratowej Babuni), która w tym okresie mieszkała
u nas w domu na piętrze i obu staruszek. Tak więc dostawałam nasze kartki, kartki Cioci Anny
i szłam po kartki do Babuni. Brałam plecak i o wyznaczonej dla Polaków godzinie szłam do sklepów na zakupy. Najpierw po spożywcze rzeczy do tzw. Domu Katolickiego, potem do mięsnego – Szuberta no i roznosiłam zakupy. Najpierw do Babuni i Cioci Jadzi. I tu mam najmilsze wspomnienia. Babunia zajmowała się zakupami, a Ciocia Jadzia opychała mnie słodyczami na co narażała się na gderanie Babuni, że mi psuje żołądek, ale Ona tylko mrugała do mnie i wpychała do wszystkich kieszeni domowe ciasteczka. No i przede wszystkim opowiadała mi dzieje z okresu swojej młodości i z czasów Lwowskich. A mówiła to z takim humorem okraszając różnymi dowcipami narażając się na protesty Babuni, że mnie psuje za młodu. Niezależnie od wszystkiego były sobie bardzo bliskie takie dwie papużki nierozłączki.
Tak mijały lata, aż nastał marzec
l94l roku kiedy zaczęły się z Mamą przygotowywać do wysiedlenia nas z domu bo
te represje objęły już nasz rejon. Dzidzia miała 3 lata, Oleńka l0, a ja l3. Pomagałam przenosić różne
rzeczy na przechowanie do znajomych jak szkło naczynia itp. Meble ulokowałyśmy
u przyjaciółki Mamy Cioci Cesi Pszonczakowej, mieszkała w starym domu, a one
nie podlegały wysiedleniom jak i peryferyjne domki, więc upychałyśmy co się
dało – pomagali nam w tym sąsiedzi jak np. Szlauer i Tyrlik (był grabarzem na
cmentarzu na Leszczynach - nie jedną butelczynę z moim Ojcem opróżnili).
Osobiste rzeczy i trochę żywności zapakowałyśmy do dwóch kufrów i tak 4
kwietnia l941 roku odwiózł nas furmanką Szlauer
i Tolek - zapakowali nas do pociągu i tak znalazłyśmy się w Krakowie.
i Tolek - zapakowali nas do pociągu i tak znalazłyśmy się w Krakowie.
Teraz urywa się mój kontakt z Ciocią
Jadzią aż do 11 lipca 1945 roku, kiedy wróciłyśmy do upragnionego domu przy
ulicy Mickiewicza 905. Teraz znowu spotykam Ciocię Jadzię, zamieszkała ze swoim
synem Wujkiem Włodkiem drugą Jego żoną Lilką i małym trzyletnim synkiem -
Wojtusiem. Mieszkali wszyscy w śródmieściu, Ciocia Jadzia zajmowała się
gospodarstwem rodziny syna Wujostwo z Wojtusiem byli częstymi gośćmi u nas za
miastem - szukali (jak się to mówiło -
świeżego powietrza). Wojtuś hasał po ogrodzie, a Wujostwo z moją Mamą i Babunią Ciszyńską – (matką mamy) rozmawiali
wspominając dawne czasy. Natomiast Babunię Ohlową zaraz powojnie zabrał Jej syn a mój Stryj
– Marian - do siebie do Krakowa. Ciocia
Jadzia była częstym gościem u swojej siostry, tam się też rozchorowała i zmarła
w 1954 roku i jest pochowana w Krakowie.
Nie byłoby w pełni wspomnień o
Cioci Jadzi, gdybym nie przytoczyła
wiadomości zawartych w książce Aleksandra Zakrzewskiego „Sanatorium
Mariówka i medycyna”: „ Pani Jadwiga pochodziła z rodziny Smełtych z Białej. Wyszła
za mąż za pana Floriana Hanuszkiewicza,
który obok wielu właściwości dodatnich
posiadał jedną osobliwą - znikał
mianowicie co pewien czas na długie miesiące a nawet lata i podczas takiej
niebytności nie dawał żadnej wiadomości o miejscu swego pobytu ani o swych
losach. Potem pojawiał się nagle, równie niespodziewanie, jak znikał i był
nadal poprawnym mężem i ojcem. W czasie jednej z takich dłuższych
nieobecności pani Jadwiga poczuła się zmuszona do zapewnienia sobie
środków do życia. Małego syna Włodka powierzyła swej siostrze Ohlowej w Białej
a sama znalazła się w Mariówce. Pani
Jadwiga czuła się w Mariówce doskonale. Żywo
interesowała się wszystkim i wszystkimi. Słyszę jak przyzywa do telefonu swoją
przyjaciółkę z miasta, pannę Helenę Druding, celem udzielenia jej najnowszych
wiadomości, albo jak gromkim głosem wzywa swych rozproszonych po ogrodzie
wychowanek. W czasie pobytu u nas pani
Jadwigi i jej syna pan Florian pojawił się trzykrotnie. Pierwszym razem uwiózł
swą rodzinę do Rumunii gdzie mieszkali w okolicach Ploeszti chyba przez rok, po
czym znowu zniknął. Drugim razem pobytu całej rodziny były jakieś obszary
Rosji, skąd również nieoczekiwanie opuszczona małżonka smętnie powróciła do Mariówki. Za trzecim razem
zjawił się pan Florian w Mariówce obarczony misją
sprzedaży drzewa pochodzącego z obszarów leśnych będących na dalekiej północy
własnością któregoś
z wielkich książąt dworu rosyjskiego. Kupcem miało być jakieś wielkie przedsiębiorstwo francuskie a ziemie po wyrębie lasów o obszarze wielu tysięcy dziesięcin miało stanowić sute honorariom pośrednika w sprzedaży to znaczy pana Floriana. Na poparcie tej wiadomości
z tysiąca i jednej nocy okazywał pan Florian liczne zupełne wiarygodne dokumenty i zapewniał mego ojca , że towarzystwo francuskie, szukające godziwej lokaty kapitałów w krajach Wschodu, na pewno udzieli znacznej pożyczki na rozbudowę i unowocześnienie sanatorium w Mariówce. Tymczasem jednak potrzebował wsparcia finansowego na zrealizowanie przedstawionej misji handlowej. W rezultacie znikły nawet drobne sumy które posiadaliśmy na książeczkach oszczędnościowych, ponieważ i te pieniążki zasiliły skromne fundusze pana Floriana, niezbędnie mu potrzebne na ciągłe i podróże pomiędzy Petersburgiem a Paryżem. Niestety nic z tych wspaniałych zamierzeń nie wyszło. Znikły oszczędności i znikł ponownie pan Florian. Dopiero po pierwszej wojnie światowej pojawiła się raz w prasie interesująca wiadomość, że w Rumunii zmarł bardzo zasłużony Pan Florian Hanuszkiewicz, pionier, torujący drogę korzystnym dla obu stron stosunkom handlowym pomiędzy Rzeczpospolitą Polską a Królestwem Rumunii. Włodek otrzymał w spadku po ojcu list zawierający informację, że na polsko-rumuńskiej granicy, w lesie, pod pewnym drzewem znajdują się zakopane cenne kosztowności, których ojciec nie miał już czasu wydobyć i przywieść rodzinie. Włodek nie wybrał się jednak na poszukiwanie skarbu, natomiast gorliwie zajął się zarządzaniem firmy Schubuth i Ska, którą Stacha Szydłowska wniosła mu w posagu Wujkowi Włodkowi. Ale skutki tej działalności nie były pomyślne. Obroty malały, sklep ubożał, aż wreszcie Włodek porzucił trwale i sklep i swoją rodzinę. Dzielna Stacha umiała mimo to wyprowadzić na ludzi swoją trójkę dzieciaków”.
z wielkich książąt dworu rosyjskiego. Kupcem miało być jakieś wielkie przedsiębiorstwo francuskie a ziemie po wyrębie lasów o obszarze wielu tysięcy dziesięcin miało stanowić sute honorariom pośrednika w sprzedaży to znaczy pana Floriana. Na poparcie tej wiadomości
z tysiąca i jednej nocy okazywał pan Florian liczne zupełne wiarygodne dokumenty i zapewniał mego ojca , że towarzystwo francuskie, szukające godziwej lokaty kapitałów w krajach Wschodu, na pewno udzieli znacznej pożyczki na rozbudowę i unowocześnienie sanatorium w Mariówce. Tymczasem jednak potrzebował wsparcia finansowego na zrealizowanie przedstawionej misji handlowej. W rezultacie znikły nawet drobne sumy które posiadaliśmy na książeczkach oszczędnościowych, ponieważ i te pieniążki zasiliły skromne fundusze pana Floriana, niezbędnie mu potrzebne na ciągłe i podróże pomiędzy Petersburgiem a Paryżem. Niestety nic z tych wspaniałych zamierzeń nie wyszło. Znikły oszczędności i znikł ponownie pan Florian. Dopiero po pierwszej wojnie światowej pojawiła się raz w prasie interesująca wiadomość, że w Rumunii zmarł bardzo zasłużony Pan Florian Hanuszkiewicz, pionier, torujący drogę korzystnym dla obu stron stosunkom handlowym pomiędzy Rzeczpospolitą Polską a Królestwem Rumunii. Włodek otrzymał w spadku po ojcu list zawierający informację, że na polsko-rumuńskiej granicy, w lesie, pod pewnym drzewem znajdują się zakopane cenne kosztowności, których ojciec nie miał już czasu wydobyć i przywieść rodzinie. Włodek nie wybrał się jednak na poszukiwanie skarbu, natomiast gorliwie zajął się zarządzaniem firmy Schubuth i Ska, którą Stacha Szydłowska wniosła mu w posagu Wujkowi Włodkowi. Ale skutki tej działalności nie były pomyślne. Obroty malały, sklep ubożał, aż wreszcie Włodek porzucił trwale i sklep i swoją rodzinę. Dzielna Stacha umiała mimo to wyprowadzić na ludzi swoją trójkę dzieciaków”.
P.S.
Po wojnie Wujek Włodek osiedlił
się ze swoją nową rodziną (żoną Lilką i synem Wojtkiem)
i ciocią Jadzią w Białej, mieszkał z nim również syn z pierwszego małżeństwa Janusz z którym byliśmy w jednym wieku.
i ciocią Jadzią w Białej, mieszkał z nim również syn z pierwszego małżeństwa Janusz z którym byliśmy w jednym wieku.
Bywałam u nich czasem, a z Januszem
jeździliśmy często na rowerach po naszych podmiejskich okolicach. Około l948
roku Janusz wyjechał do matki Cioci Stachy do Jeleniej Góry i tam ich odwiedziłam, zrobiliśmy
razem z Maryśką parę ładnych wycieczek po Karkonoszach. Potem kontakt
się urwał. Janusz osiadł we Wrocławiu, ożenił się, ja wyszłam za mąż. Dopiero w
latach osiemdziesiątych jak moja córka Krystyna osiadła z rodziną w Żaganiu, jeździłam
często w tamte strony robiąc sobie przystanek u Janusza i Elwiry tak było aż do
jego zbyt nagłej śmierci. Bardzo miło
wspominam ten okres, przecież to była także cząsteczka Cioci Jadzi.
Bardzo zaciekawił mnie Pani artykuł. Siostrą Stanisławy Szydłowskiej - Hanuszkiewiczowej, była Bronisława, która ożeniła się z Zygmuntem Nuzikowskim, który z kolei pochodził z Więckowskich. Nie chciałbym w tym miejscu robić przydługawego wykładu mojego drzewa genealogicznego, ale właśnie piszę książkę o historii jednej z gałęzi mojej rodziny. Byłbym bardzo wdzięczny za kontakt ze mną. Pozdrawiam Janusz St. Andrasz
OdpowiedzUsuń