Ojciec mój Alfred Ohli
był Legionistą.
Trzy razy uciekał z domu do wojska, miał 17 lat. Dwa razy
Jego Ojciec a mój dziadek (był oficerem) zawracał go do domu, aż za trzecim
razem machnął ręką.
W 1920 roku został ranny w kolano w skutek czego kulał całe życie (jedną nogę
miał krótszą o około 14 cm).
Nosił skórzano-metalową protezę od biodra, na której montował bardzo duży but.
Chodził
o lasce. Jako Legionista i inwalida otrzymał od państwa polskiego duże gospodarstwo na Woli Strzeleckiej w okolicach Krzemieńca (więcej o przedwojennej wsi można przeczytać TUTAJ). Ponieważ był inwalidą nie mógł pracować na roli, więc wydzierżawiał gospodarstwo gospodarzowi
o nazwisku Kordecki.
o lasce. Jako Legionista i inwalida otrzymał od państwa polskiego duże gospodarstwo na Woli Strzeleckiej w okolicach Krzemieńca (więcej o przedwojennej wsi można przeczytać TUTAJ). Ponieważ był inwalidą nie mógł pracować na roli, więc wydzierżawiał gospodarstwo gospodarzowi
o nazwisku Kordecki.
W drodze na Wołyń. Autorka z Ojcem w pociągu do Krakowa. Lata 20-te. Z prawej strony list wysłany do Mamy Autorki w późniejszych latach. |
Rodzice co roku rodzice jeździli w okresie urlopu na żniwa. Pierwszy raz Rodzice
zabrali mnie ze sobą jak miałam może 3 lata. Ostatni raz Wolę Strzelecką
odwiedziłam sama z Ojcem w 1935 roku. Mama została w domu, z najmłodszą
siostrą Dorotą, która miała wówczas zaledwie
3 miesiące.
Jechało się
przez Kraków, z przesiadką we Lwowie, gdzie zatrzymywaliśmy się na jeden dzień
u Wujostwa Hanuszkiewiczów. Ze Lwowa jechaliśmy do Krzemieńca. Tutaj czekała
nas furmanka i parobek. Rodzice jeszcze robili zakupy, a ja się przyglądałam Górze Bony.
O naszym pobycie we Lwowie u Hanuszkiewiczów można przeczytać TUTAJ
O naszym pobycie we Lwowie u Hanuszkiewiczów można przeczytać TUTAJ
Pamiętam, że
pewnego razu poprosiłam Mamę, abyśmy wyszły na Górę. Ale niestety doszłyśmy
tylko do połowy i Mama mówi „popatrz stąd widać cały Krzemieniec, ale ja już
nie mam siły iść dalej – wracamy – tak się skończyła wycieczka na Górę Bony”.
Furmanka - nasz środek transportu na Woli Strzeleckiej. |
Siadałyśmy z
bagażami na furmankę, a Tata brał zaraz lejce i powoził. Ale to była taka
kawalerska fantazja – trzaskał batem – z pod kopyt końskich iskry leciały, bo
to była bita droga. Mama trzymała mnie mocna i tylko mówiła „On nas przecież w
końcu na jakimś zakręcie wywali”. Podróż furmanką przez Wiśniowiec trwała kilka godzin.
Nasz dom był
malutki taka chatka, zamieszkały tylko podczas naszych wizyt we wsi.
Wola Strzelecka. Rodzice w gospodarstwie. |
Nie było
prądu, wieczorem siedzieliśmy przy lampie naftowej, a w piecu kuchennym stale
żarzył się ogień, na piecu stał taki duży kamienny garnek z wodą, aby zawsze
można się umyć. Wodę przynosił rano parobek, Ojciec wpadał za dnia w czasie
żniw aby się umyć. Studnia była koło
domu – mnie nie wolno było się do niej zbliżać.
Wola Strzelecka
mieściła się głównie na polach ornych, a las był daleko za horyzontem. Brak drzew pewnego dnia miał katastrofalne
skutki – przez wieś przeszła burza i piorun zabił pasące się na łące konie.
Martwe zwierzęta zabite przez piorun. Wola Strzelecka. |
Mama raz w
tygodniu jeździła - prawdopodobnie do
Wiśniowca na zakupy, sama powoziła furmanką zaprzężoną w białego siwka. Pewnego razu
powiedziała – „Basiu jedziemy zwiedzić Wiśniowiec”. Tatuś zawołał wtedy „A nie zapomnijcie parasoli!” – pogoda była piękna „Na co nam parasole?”
myślałyśmy. Sprawa się wyjaśniła jak przyjechałyśmy przed pałac Wiśniowieckich.
Do pałacu prowadziła długa aleja miedzy dużymi starymi grabami. Na tych
drzewach mieszkały stada wron
i paskudziły i trzeba było otworzyć parasole aby nic nie kapało na głowę. Sam pałac był zamknięty, ale obeszłyśmy przepiękny park i szklarnie z różnym kwieciem i roślinami.
i paskudziły i trzeba było otworzyć parasole aby nic nie kapało na głowę. Sam pałac był zamknięty, ale obeszłyśmy przepiękny park i szklarnie z różnym kwieciem i roślinami.
Wiśniowiec i Góra Bony. |
Rodzice
często wieczorami po pracy spotykali się z przyjaciółmi, były śpiewy, dużo
śmiechu,
ja z rówieśnikami bawiłam się w chowanego. Znajomymi Rodziców byli Państwo Sawiccy i Jan Urbaniec – oboje inwalidzi. Ponieważ mieszkali na Woli na stałe, wybudowali sobie piękne domy
i budynki gospodarcze. Czasem zdarzało się, że Tatuś „zabłądził” do Jaśka Urbańca i „degustowali” jego nalewki. Chodziłyśmy wtedy razem z Mamą i razem z ojcem wracaliśmy do domu.
ja z rówieśnikami bawiłam się w chowanego. Znajomymi Rodziców byli Państwo Sawiccy i Jan Urbaniec – oboje inwalidzi. Ponieważ mieszkali na Woli na stałe, wybudowali sobie piękne domy
i budynki gospodarcze. Czasem zdarzało się, że Tatuś „zabłądził” do Jaśka Urbańca i „degustowali” jego nalewki. Chodziłyśmy wtedy razem z Mamą i razem z ojcem wracaliśmy do domu.
Karkołomne Ojca powroty z degustacji. |
Pewnego razu
pod sam wieczór, Mama mi mówi: Tatuś na pewno „zabłądził” do Jaśka Urbańca „idź, drogę znasz i przyprowadź Go”. Szłam
polną drogą, między polami „chreczki” (to kasza gryczana), słońce już zaszło,
był zmrok, a koniki polne pięknie grały. Jak skończyła się chreczka była
plantacja tytoniu. Rośliny były porozwieszane na tyczkach i tworzyły takie śmieszne postacie.
Te zapachy i
ta muzyka tworzyły niezwykłą atmosferę – ale ja się nic nie bałam chociaż droga
była długa (szło się przeszło godzinę). Podczas drogi powrotnej Tatuś
podśpiewywał stare piosenki i tak dotarliśmy do domu. Tej przygody nie
zapomniałam nigdy.
Któregoś roku
(chyba około 1930) po przyjeździe na Wolę Strzelecką zastaliśmy zrujnowaną
naszą stodołę. Okazało się, że w czerwcu przez nasz gospodarstwo przeszedł
huragan, który zniszczył zabudowania (i naszą stodołę). Ojciec od razu podjął
decyzję o odbudowie zwalonej stodoły.
Odbudowa zniszczonej przez huragan stodoły. Wola Strzelecka. |
Gdy wybuchła
wojna – ojciec gdzieś się zapodział i dopiero po roku wrócił do Krakowa
i zamieszkał u swojego brata Mariana. Ja z Mamą i siostrami mieszkałyśmy w naszym domu, gdy
w kwietniu 1941 roku dostaliśmy zawiadomienie, że będą nas wysiedlać. Ponieważ byłyśmy niepełnoletnie, Mamie udało się załatwić, że możemy wyjechać do Generalnej Guberni.
i zamieszkał u swojego brata Mariana. Ja z Mamą i siostrami mieszkałyśmy w naszym domu, gdy
w kwietniu 1941 roku dostaliśmy zawiadomienie, że będą nas wysiedlać. Ponieważ byłyśmy niepełnoletnie, Mamie udało się załatwić, że możemy wyjechać do Generalnej Guberni.
Po wojnie
rodzice się rozeszli, ja z siostrami i Mamą wróciłyśmy do naszego domu w Białej
Krakowskiej (późniejsze Bielsko-Biała), a Ojciec z nową rodziną zamieszkał
najpierw w Skoczowie – tutaj dostał w zamian za utracony Wołyń gospodarstwo po
tamtejszym Volksdeutschu. Nie długo się nim cieszył, bo były właściciel się zrehabilitował
i w końcu Ojciec zamieszkał w Krakowie. Gdy weszła ustawa o możliwości
uzyskania zadośćuczynienia za pozostawione ziemie na Wschodzie Ojciec starał
się o rekompensatę – dostał gospodarstwo w Skoczowie, ale jak już pisałam
stracił je. Proponowano mu, poniemieckie gospodarstwo na ziemiach odzyskanych,
potem na Rzeszowszczyźnie ale na żadne się nie zgadzał (był przecież kaleką) -
chciał koniecznie kamienicę w Krakowie.
Tak przebierał, tak przebierał, w końcu powiedział, że nic nie
chce od komunistów –
a tymczasem, aż ustawa była ważna 10 lat – termin minął i po Wołyniu zostały tylko wspomnienia.
a tymczasem, aż ustawa była ważna 10 lat – termin minął i po Wołyniu zostały tylko wspomnienia.
Wola Strzelecka - odbudowa stodoły. |
Mama Autorki we wnętrzu domu. Wola Strzelecka. |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz