Pierwszy raz
spotkałam ciocię Annę podczas spacerowania z Babunią Ohlową, kiedy
odwiedzałyśmy jej krewnych i znajomych. Ciocia Anna była wdową po bracie Babuni
– Franciszku, który był zarządcą w majątku księcia Sanguszki w Podhorcach.
Mieli trzech synów: Alfreda „Freda”, Artura „Acka” i Alfonsa „Fulka”, który po
wojnie zmienił imię na Stefan. Ojciec chłopców – Andrzej zmarł nagle na zawał, wedle opowiadania Babuni wracał
podczas żniw na koniu do pałacu i schodząc z konia przed budynkiem przewrócił
się i więcej nie wstał.
Tak oto ciocia
Anna została sama z trzema synami bez środków do życia. Zaopiekowali się nimi
moi Dziadkowie, podobnie jak siostra Babuni – Jadwigą Hanuszkiewiczową. Dziadek
został kuratorem chłopców. Najpierw mieszkali razem, ale wnet Dziadek znalazł
Cioci pracę i mieszkanie i wprowadzili się do kamienicy na parterze przy ul.
Sukienniczej.
Dziadek posłał
chłopców do szkoły, a potem pilotował ich przy poszukiwaniu pracy. Ja zaś
często odwiedzałam ciocię Annę z babunią – zawsze wiele opowiadały o sobie,
swoich dzieciach, a Babunia także o wnukach. Dobrze pamiętam skromne małe
mieszkanko na Sukienniczej. Z Ciocią Anną mieszkali pozostali synowie wujek
Acek i Fulek (wujek Fred był już żonaty z Hilda Waszek). Obaj już pracowali,
mieli narzeczone i szykowali się do żeniaczki. Więc podczas tych wizyt obie
panie: Babunia i Ciocia miały dużo do opowiadania.
Na zdjęciu od lewej: Ciocia Anna, Leon Ohli, Alfred 'Fred' (stoi), Ciocia Nela, Artur 'Acek' oraz Babunia Zofia Ohlowa |
W 1936
roku na Wielkanoc odbył się ślub wujka Acka z Lili Korn. Co to były za
przygotowania! Ja miałam być drużką. Najpierw Dziadek zaprowadził mnie do domu
Korna na ul. Zdrojowej, gdzie mieszkała Lili Korn – na próbę miałam nieść welon
i podawać obrączki w kościele. Byłam bardzo przejęta, szczególnie przyglądałam
się ubraniu Lili Korn, bo mi się bardzo podobało, do dziś pamiętam niemal każdy
szczegół: upięcie welonu, suknię z trenem, a nawet buty z paskami. Po ślubie
odbyło się wesele na ul. Zdrojowej, pamiętam miałam na sobie białą organdynową
sukienkę. Obnosiłam się z nią, taka byłam ważna.
Na zdjęciu dom rodzinny Kornów, widok współczesny. Źródło:
http://www.bielsko.biala.pl/aktualnosci/36788/jedna-z-najpiekniejszych-willi-w-miescie-na-sprzedaz
|
Po
przyjęciu miały być tańce, niestety ponieważ moja Mama karmiła moja najmłodszą
siostrę Dzidzię, miała zaplanowany powrót do domu ‘na karmienie’, a potem
powrót na wesele, niestety mnie mieli zabrać przy tej okazji do domu. Ależ
byłam nieszczęśliwa. Na szczęście Dziadek wyprosił u rodziców, aby mi pozwolili
jeszcze zostać do kolejnego karmienia. Miałam więc jeszcze trzy godziny zabawy:
tańczyłam trochę z Wujkami, a potem z Dziadziem zwiedzałam dom. Byliśmy na
piętrze w nowym, przyszłym mieszkaniu Wujka Acka i Cioci Lili. Potem bawiłam
się z bratem panny młodej i ogromnym bernardynem – psem Beno.
Na zdjęciu dom rodzinny Kornów, widok współczesny. Żródło:
|
Cała ta
impreza utkwiła mi bardzo w pamięcią, szczególnie chwila, kiedy mój Ojciec
zaśpiewał piosenkę ‘w ogródku stała Lili’ – akompaniowała mu na fortepianie
siostra panny młodej – Greta. Miała na sobie pomarańczową suknię z tafty, z
krótkimi bufiastymi rękawami, bardzo szeroką od pasa do ziemi. Bufy były
ogromne, prawie jak jej głowa…. Często potem wspominałam tą suknię i chciałam kiedyś taką mieć. A mój
Ojciec miał piękny głos – baryton i do tego bardzo lubił śpiewać. Po nim
odziedziczyła głos Dorota (Dzidzia). W późniejszych latach już nawet jako
mężatki często na rodzinnych imprezach śpiewano tę piosenkę.
W 1938 roku
ożenił się ostatni syn Cioci Anny – Fulek, z Ireną Krąpcówną. Tym razem na
weselu nie byliśmy a tylko w kościele, ponieważ trwała jeszcze żałoba po
Dziadku Ohlim. Młodzi zamieszkali na Sukienniczej, a Ciocia Anna przeprowadziła
się do naszego domu – miała pokój z kuchnią na pierwszym piętrze. Natomiast
mieszkanie gdzie ja teraz mieszkam (ul. Lelewela) zajmował kolega Ojca z
rodziną. Mieli córkę w moim wieku, z którą się bawiłam i młodszego syna. Po
wybuchu wojny, cała rodzina spakowała się i uciekła na wschód, zanim do Białej
wkroczyli Niemcy, tj. 3go września 1939 roku. Przez parę tygodni mieszkanie
stało puste (pozostawiono tylko trochę mebli). Mam bała się, że jacyś
Volksdeutsche się tam sprowadzą, więc
resztki mebli przeniosłam z Tolkiem do piwnicy, a do mieszkania (dwa
pokoje z kuchnią i łazienka) przeniosła się Ciocia Anna. Ciocia była już bardzo
niesprawna, chodziła, a właściwie snuła się o lasce po mieszkaniu. Zakupami i
utrzymaniem porządku - na polecenie mojej
Mamy – zajmowałam się ja, natomiast noszenie węgla i drzewa na opał oraz
palenie w piecach należało do Tolka (nie było jeszcze gazu, więc na ciepłe
posiłku trzeba było rozpalać w kuchennym piecu). To w tamtym czasie zaczęła się
moja przyjaźń z Tolkiem (o którym więcej można przeczytać TUTAJ).
Po skończonej pracy siadaliśmy na otomanie, nastawialiśmy ucha, a Ciocia Anna
opowiadała nam wspomnienia z Podhorców i wiele innych historii.
Kiedyś podczas
takich opowiadań Cioci, którymi byłam zafascynowana – zapytałam czy jej nie
nuży tyle opowiadania tak dawnych przeżyć. Na to mi odpowiedziała „Dzieci (tak
się zawsze do nas zwracała), przecież to dla mnie jest ogromna przyjemność, że
mnie tak chętnie słuchacie, to tak jakbym po raz drugi moje życie przezywała i
cieszę się że was to tak interesuje”.
Pamiętam
jeszcze bardzo dobrze jeden epizod związany Ciocią Anną. Jej najstarszy syn,
Wujek Fred z Żoną Hildą i maleńką wnuczką (urodzoną około 1938r.) uciekali
przed Niemcami na wschód i przez kilka miesięcy nie było od nich żadnych
wiadomości. Ciocia bardzo rozpaczała i
ciągle się o nich modliła. Aż pewnego
dnia dostaliśmy wiadomość, że są w Boguminie i przyjadą do nas. Jak zadzwonili
od bramy, ja im otwarłam, Wujek był bardzo wzruszony, a Ciocia Hilda trzymała
na rękach małą Dadi (Danutę), na którą Ciocia Anna bardzo czekała. To była wielka
radość.
Za zdjęciu Wujek Afred 'Fred' z żoną Hildą |
Tak bywaliśmy
w Cioci z Tolkiem do 4 kwietnia 1941 roku, kiedy dostaliśmy zawiadomienie o
wysiedleniu. Wówczas nasz sąsiad Szlauer odwiózł nas furmanką na dworzec
kolejowy i warz z Tolkiem wsadzili nas i bagaże do pociągu. Tak się zaczęło
nasze wygnanie do Krakowa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz