O lesie, górach i harcerstwie
Można stawiać opór najazdowy armii ale nie inwazji myśli moja. Zastanawiam się ciągle co opisać pierwsze, bo z jednej strony tak mi się one kłębią w głowie, a z drugiej wszystkie mam już przygotowane.
Ktoś mi się
zapytał kilka
miesięcy temu od kiedy zaczął mi się taki ciąg do lasu i w
świat. Do tego
wnuczka moja zaczęła także sugerować, abym w końcu opisała moje wycieczki i
podróże. Tak więc zastanawiałam się od kiedy
zaczął mnie interesować las i podróżowanie.
Było to bardzo, bardzo dawno jeszcze gdy byłam w
wieku przedszkolnym.
Kiedy z rodziną
wyjeżdżaliśmy na letnisko do Szczyrku odwiedzał nas w sobotę albo w niedzielę
Dziadziuś Leon
i prosiłam go żeby poszedł ze mną na grzyby bo wszyscy chodzili, a mnie nie chcieli do lasu brać. Dziadziuś wziął mnie za rękę
i powiedział, żeby nie czekali na nas z obiadem i zaprowadził mnie do lasu. Z tego co pamiętam to znalazłam pod małym iglakiem maleńkiego grzyba – prawdziwka. To było wielkie ‘halo’. Potem Dziadziu jeszcze pokazywał mi różne rośliny i drzewa mówił jak się nazywają i na jakie dolegliwości są określone zioła, tylko tego już dziś niestety nie pamiętam w szczegółach. Chciałam potem koniecznie iść do lasu jak Dziadzio pojechał, ale nikt ze mną nie chciał iść i powiedzieli mi, że jestem za mała (poczekajcie ja sobie jeszcze poradzę...).
Lato w Szczyrku |
i prosiłam go żeby poszedł ze mną na grzyby bo wszyscy chodzili, a mnie nie chcieli do lasu brać. Dziadziuś wziął mnie za rękę
i powiedział, żeby nie czekali na nas z obiadem i zaprowadził mnie do lasu. Z tego co pamiętam to znalazłam pod małym iglakiem maleńkiego grzyba – prawdziwka. To było wielkie ‘halo’. Potem Dziadziu jeszcze pokazywał mi różne rośliny i drzewa mówił jak się nazywają i na jakie dolegliwości są określone zioła, tylko tego już dziś niestety nie pamiętam w szczegółach. Chciałam potem koniecznie iść do lasu jak Dziadzio pojechał, ale nikt ze mną nie chciał iść i powiedzieli mi, że jestem za mała (poczekajcie ja sobie jeszcze poradzę...).
Zaczęło
się wszystko od tego jak
już mieszkając w nowym domu, dostałam na mikołajki narty. Ale nie chciał ze
mną nikt jechać tylko dreptał na Złotych Łanach z górki na pazurki aż zaczęłam rozmawiać z moją Babunią Ohlową o tej sprawie. Przyjeżdżał do nas na wakacje mój brat cioteczny
Leszek Łukoś mieszkał u moich
Dziadków, ale w ciągu dnia bywał u nas
na ulicy Mickiewicza (tak się dawniej nazywała
nasza ulica), ponieważ latem był u nas ogród pełen owoców, a zimą szło się na narty za płotem.
Zwardoń 1936 rok. Leszek z Basią (autorka) i Ireną. |
W końcu Babunia oddelegowała swoją służącą Irenę i
zapakowała nas w pociągu do Zwardonia pod jej czujnym okiem. Jeździliśmy na tamtejszych stokach dla dzieci, byliśmy bardzo dumni kiedy wzięła nas do na obiad do schroniska
gdzie byli sami dorośli i tylko my
takich smarkaczy dwoje...
Pamiętam tamtą wycieczkę, bo chodziłam po lesie z nosem do góry i wąchałam
te drzewa tak mi się
to spodobało i zastanawiałam się czy
kiedyś tu wrócę i
będzie mi tak dobrze jak dziś.
W latach 1941
– 1945 byliśmy na wysiedleniu w Krakowie. Wędrowałam wtedy z całym zastępem
harcerstwa podziemnego i z profesorem
Kazimierzem Sosnowskimn znanym turystą. Po
powrocie do Białej Krakowskiej i naszego domu w 1945 roku moja przyjaciółka
Basia także zaciągnęła mnie do komendy hufca harcerskiego już we wrześniu 1945.
Zaczęło się od chodzenia pieszo
przez Dębowiec i Szyndzielnię i na Klimczok.
Jesienią kiedy żółte liście spadały i jodły gubiły szpilki bardzo był
dla mnie ulubiony odcinek ścieżką w lesie między Szyndzielnią a schroniskiem
KIementynówka.
Klimczok 1947 rok, dziewczyny z harcerstwa 'Barwny rój" od lewej: Janka Kościelna, Baśka Ohli (autorka), Maryla Chrobakówna, Fajcia Kulkowa, Marysia Gruszka, Baśka Jachnianka, Helena Lasek |
Klimczok 1946 rok, harcerska rodzina, w tle schronisko Klementynówka |
Tutaj była baza naszych kolegów, przyjaciół harcerzy Hufca męskiego i żeńskiego. Szło się po pracy w
sobotę (wówczas
jeszcze nie było wolnej soboty) szybko na Szyndzielnię i
Klimczok, aby zdążyć przed zmrokiem,
wieczorem odbywały się w sali na Klementynówce wieczornice
z tańcami i śpiewem do północy tylko,
oraz BEZ alkoholu.
O harcerstwie
chciałabym napisać osobno w innym tekście, o wspomnieniach z okresu przedwojennego wojennego i powojenne. Pytanie tylko takie mnie naszło, co może dać harcerstwo czy w ogóle coś dobrego? Czy rodzice mają zapisywać dzieci do harcerstwa? Wiedz, że
moje życie ukształtowało pół na pół: wychowanie z domu
rodzinnego (głównie matka) i harcerstwo, szczególnie w okresie okupacji. Harcerstwo nauczyło mnie wrażliwości, oraz innych dobrych rzeczy, o którymi trudno
mi się chwalić.
Pierwszą zabawę sylwestrową spędzałam na Klimczoku, północy wyszliśmy z Klementynówki na szczyt Klimczok i po odśpiewaniu hymnu harcerskiego pod gołym niebem złożyliśmy sobie życzenia, a potem poszliśmy na Trzy Kopce. Tam była piękna kosodrzewina. Do dzisiaj czuję zapach tych iglaków, na nich stawialiśmy dużą świeczkę dla wszystkich i każdy małą ze swoim życzeniem, piękna była zima – śnieg po
kolana – powiedziałam sobie wtedy, że to jest początek mojego szukania Złotego Runa
w lesie.
Dziewczyny z harcerstwa |
Potem nastąpiły piękne wycieczki szlakami od Skrzycznego do Baraniej Góry i do Wisły i dalej i dalej. Pojechaliśmy
w następną zimę do Jeleśni a stamtąd pieszo z nartami po kolana w śniegu szliśmy na Pilsko była zima, przełom roku 1947 na 1948r. Buty narciarskie były wtedy już takie duże
i ciężkie, nosiło się w plecaku, a narty na ramieniu. Był już zmrok i na pół ciemno a myśmy wspinali się na Pilsko
w śniegu po kolana. Próbowałam iść za dużym kolegą aby stawiać nogi w jego ślady, bo dla mnie wyjście po takim śniegu sprawiło, że po paru krokach byłam mokra jak kura, tylko że nie zwróciłam uwagi że ten kolega był bardzo wysoki i kroki były duże, a ja ledwo sięgałam jego śladów, do dziury po kolana, a plecach ciąży mi plecak. Gdyby nie towarzystwo i chęć uczestniczenia w imprezie była bym chętnie zawróciła. Impreza była zorganizowana przez nowo utworzony Związek Harcerstwa Polskiego pod kierownictwem Adama Opyrchła i przyszłego mojego szwagra Kazimierza Opyrchała.
Adam kierował z wycieczką, był to pierwszy powojenny szlak „zima 1948” tak
się nazywał. Było nas
14 osób, kilku harcerzy, dorośli ludzie, przedwojenni turyści między – innymi mój
stryj Marian, brat mojego ojca który był
turystą, jeszcze
przedwojennym. Rajd
zaczynał się na Pilsku, tak to wędrowaliśmy przez 4 dni przez halę Lipowską,
a kończył się w
Zwardoniu. Adam Opyrchał był organizatorem noclegów na Wielkiej Raczy i potem w Zwardoniu
oraz na Baraniej Górze gdzie organizował także
wyżywienie, natomiast
Kazek o był od wytyczenia trasy i kierunków. Chodził bardzo szybko i dzielnie, był młody i wysportowany. Szczególnie pamiętam trasę ze Zwardonia na Baranią Górę, walił tak szybko aby zdążyć przed zmrokiem do schroniska w swojej ulubionej
czerwonej czapce,
którą kiedyś przywiózł
z Czechosłowacji.
Taka narciarska z daszkiem, zawsze
w niej chodził po górach i tym razem też, a ze względu na narzucone szybkie tempo marszu wołali za nim: „Zatrzymajcie tego czerwonego diabła, bo my już nie nadążam za nim chodzić! Przecież to jest już czwarty dzień wędrówki!” Po zakończeniu wyprawy i odśpiewaniu harcerskich piosenek na Baraniej Górze rano pojechaliśmy pociągiem z Wisły do Bielska. Takie były początki mojej wędrówek zimowych po Beskidzie żywieckim. Na plecach ciążył mi zawsze plecak z butami,
a resztę jakoś się upchało.
w następną zimę do Jeleśni a stamtąd pieszo z nartami po kolana w śniegu szliśmy na Pilsko była zima, przełom roku 1947 na 1948r. Buty narciarskie były wtedy już takie duże
i ciężkie, nosiło się w plecaku, a narty na ramieniu. Był już zmrok i na pół ciemno a myśmy wspinali się na Pilsko
w śniegu po kolana. Próbowałam iść za dużym kolegą aby stawiać nogi w jego ślady, bo dla mnie wyjście po takim śniegu sprawiło, że po paru krokach byłam mokra jak kura, tylko że nie zwróciłam uwagi że ten kolega był bardzo wysoki i kroki były duże, a ja ledwo sięgałam jego śladów, do dziury po kolana, a plecach ciąży mi plecak. Gdyby nie towarzystwo i chęć uczestniczenia w imprezie była bym chętnie zawróciła. Impreza była zorganizowana przez nowo utworzony Związek Harcerstwa Polskiego pod kierownictwem Adama Opyrchła i przyszłego mojego szwagra Kazimierza Opyrchała.
Kazimierz Opyrchał |
w niej chodził po górach i tym razem też, a ze względu na narzucone szybkie tempo marszu wołali za nim: „Zatrzymajcie tego czerwonego diabła, bo my już nie nadążam za nim chodzić! Przecież to jest już czwarty dzień wędrówki!” Po zakończeniu wyprawy i odśpiewaniu harcerskich piosenek na Baraniej Górze rano pojechaliśmy pociągiem z Wisły do Bielska. Takie były początki mojej wędrówek zimowych po Beskidzie żywieckim. Na plecach ciążył mi zawsze plecak z butami,
a resztę jakoś się upchało.
W drodze do Zwardonia, lata 1965-1967, z prawej autorka. Na schodach pociągu od prawej: Piotr Gotkowski, Jaś Opyrchał, Krysia Gotkowska i Romek Gotkowski |
Związek
Harcerstwa Polskiego (jeszcze przedwojennego) w grudniu 1948 podczas
referendum „trzy razy tak” bardzo się zmienił. Po
referendum już było
wszystko po komunistycznemu.
Nazwa się zmieniła,
krzyż się zmienił, z czasem zmodyfikowano go, a starzy harcerze rozeszli się
w świat. Spotykaliśmy
się czasem już jako dorośli przyjaciele na prywatnym polu na wycieczce w lecie i w zimie. Jak wszyscy siedzieli w namiocie to ja często podskakiwałam do lasu i wąchałam
iglaki . Pozostał we mnie ten ciąg w góry oraz
wycieczki. Potem z dziećmi jeździliśmy do Zakopanego
przez 15 lat w Tatry na narty. Nocowaliśmy w początku Zakopanem w Domu turysty, a czasem
wynajmowaliśmy
w Zakopanem pokoje kwaterach prywatnych ale za dnia to stało się albo w kolejce
w Kuźnicach na Kasprowy Wierch. Ale najpierw
jak tylko dzieci
umiały chodzić jeździliśmy po polanach w Straconce, Bystrej i na Dębowcu. Bardzo często później jak już dobrze dreptali,
mieli może po 12 i 14 lat jeździliśmy pociągiem do Zakopanego. Ja zawsze zabierałam ze sobą moje dzieci Krysię i
Piotrka oraz dwójkę dzieci Jasia Gotkowskiego Romka Gotkowskiego, no a przede wszystkim
siostrzeńców Krzysia i Jasia. Każdy
z rodziców chętnie mi podrzucał swoje dziadki i w gromadce z moimi o godzinie 6:30 wsiadaliśmy na Biała Lipnik .
z rodziców chętnie mi podrzucał swoje dziadki i w gromadce z moimi o godzinie 6:30 wsiadaliśmy na Biała Lipnik .
Pociąg do Zwardonia |
Wesoło się jechało, wagony były dobrze ogrzane, a powrót też
był bardzo dobry bo do ciepłego pociągu wsiadało się w Zwardoniu.
W Zwardoniu były
różne polany dla
narciarzy, w zależności od wieku i od umiejętności czasem
łatwe, czasem trudniejsze. Musiałam tylko wszystkich pilnować, no
i oczywiście schodziło się to towarzystwo na otwieranie plecaków i kanapki. Najważniejszym programem dla nich była herbatka w schronisku gdzie oglądali różne pamiątki zgromadzone
z różnych wycieczek i lubili przeglądać stare foldery i zapiski książce pamiątkowej w której często były ciekawe dopiski, czasem któryś potargał spodnie albo zerwał wiązania, a więc trzeba było mieć jakieś igły nici itp. Dla mnie najważniejszy był plecak, który miał dużo mocnych kieszonek, taki plecak kupiłam sobie w Czechosłowacji podczas pamiętnej wycieczki z Mariolą Pułko.
i oczywiście schodziło się to towarzystwo na otwieranie plecaków i kanapki. Najważniejszym programem dla nich była herbatka w schronisku gdzie oglądali różne pamiątki zgromadzone
z różnych wycieczek i lubili przeglądać stare foldery i zapiski książce pamiątkowej w której często były ciekawe dopiski, czasem któryś potargał spodnie albo zerwał wiązania, a więc trzeba było mieć jakieś igły nici itp. Dla mnie najważniejszy był plecak, który miał dużo mocnych kieszonek, taki plecak kupiłam sobie w Czechosłowacji podczas pamiętnej wycieczki z Mariolą Pułko.
Zwardoń, lata 1965-1967 |
Tatrach wędrowaliśmy od Łomnicy aż
po Rysy gdzie kupiłam sobie mały
plecaczek, w którym było miejsce tylko na buty i kanapkę oraz dokumenty. Był zgrabny, malutki, ale
czasem wcisnęłam też do niego jeszcze
termos z herbatą, bo gorąca herbata była
najlepsza w górach. Podczas pobytu
w zimowych plenerach gazdowaliśmy później kilka dobrych razy w schronisku w Dolinie Roztoki. Byli z nami nasi przyjaciele Polakowie Ewa, Anka i Jurek. Wielki Czwartek spędzaliśmy już
w Tatrach, aż do środy po Świętach Wielkanocnych, zawsze zaznaczyliśmy że nie jesteśmy
w Zakopanem tylko w Tatrach bo przeważnie nocowaliśmy w górach. W pierwszy dzień Świąt przeważnie jeździliśmy do Doliny Chochołowskiej gdzie o 12:00 była msza święta. Opalaliśmy się wtedy w górnej części doliny pod kapliczką, gdzie przed 12:00 na kilka minut rozległ się dzwonek, który głośnym echem zawiadamiał po dolinach i górach że będzie msza święta za chwilkę, a z dolnej części polany pokrytej krokusami wspinał się ku kapliczce ksiądz by o 12:00 rozpocząć nabożeństwo. Potem siada „Licheń” w schronisku do herbatki.
w zimowych plenerach gazdowaliśmy później kilka dobrych razy w schronisku w Dolinie Roztoki. Byli z nami nasi przyjaciele Polakowie Ewa, Anka i Jurek. Wielki Czwartek spędzaliśmy już
w Tatrach, aż do środy po Świętach Wielkanocnych, zawsze zaznaczyliśmy że nie jesteśmy
w Zakopanem tylko w Tatrach bo przeważnie nocowaliśmy w górach. W pierwszy dzień Świąt przeważnie jeździliśmy do Doliny Chochołowskiej gdzie o 12:00 była msza święta. Opalaliśmy się wtedy w górnej części doliny pod kapliczką, gdzie przed 12:00 na kilka minut rozległ się dzwonek, który głośnym echem zawiadamiał po dolinach i górach że będzie msza święta za chwilkę, a z dolnej części polany pokrytej krokusami wspinał się ku kapliczce ksiądz by o 12:00 rozpocząć nabożeństwo. Potem siada „Licheń” w schronisku do herbatki.
Autorka w Zakopanem |
Pewnego razu
byliśmy w drugi dzień świąt w czasie trwającego Śmigusa w schronisku gdzie trwało oblewanie każdego turysty, a przede wszystkim koncert dawali młodzi studenci, którzy koniecznie chcieli
kelnerki i kucharki wykąpać w stawie koło schroniska. Ale najpierw był
śmigus-dyngus przy bufecie i w sali jadalnej wiadrami polewano kelnerki i kucharki, młode Góralki na
które woda lala się
po schodach z góry na parter. Aż w końcu
jedna z kelnerek machnęła ręką i mówi a ‘niech tak będzie,
jo sie pośwince’ i skoczyła
sama do stawu i
oczywiście chlapanie
i zabawa na cztery ręce.
Autorka |
Innym razem w drugi dzień świąt poszliśmy do Pięciu Stawów przez Dolinę Roztoki. Dzieci zostały
w domu, bo w końcu do Doliny Roztoki było ostre podejście takie 200, 300m. Wejście w zimie
było bardzo trudne,
śnieg był bardzo
zmrożony, głęboki po kolana i właściwie wstępowało się jak po schodach z nartami i ciężkim plecakiem.
Piotr Gotkowski (z prawej) przed schroniskiem |
Schronisko w
Pięciu Stawach gazdowała wtedy Krzeptowska drugi dzień świąt zawsze w tym
schronisku mieszkali studenci z Gliwic, którzy już byli tam zadowoleni, gdy my dopiero dotarliśmy. Gospodyni jak mnie zobaczyła to się odezwała: „O Jezu! a cóż to za plecak
wielgachny, co pani tam mo?!”
W południe w Pięciu Stawach odbywały
zawody: trzeba było
wydrapać się na
Przełęcz Szpiglasową
i stamtąd zgrabnie zjechać do górnego stawu w Pięciu Stawach. Zwycięzca otrzymywał ogromny tort cały wikt i opierunek na cały tydzień pobytu, a uczestnicy i goście do posiłków w schronisku otrzymywali kawałek ciasta i herbaty do woli. Gaździna Krzeptowska jakoś mnie zapamiętała,
i kiedy na przyszły rok przyszliśmy do Pięciu Stawów jak mnie zobaczyła to się odezwała „Ojej a ta pani z tym wielgachne plecakiem znowu to jest!” No i tak to się ze dwa razy powtórzyło.
i stamtąd zgrabnie zjechać do górnego stawu w Pięciu Stawach. Zwycięzca otrzymywał ogromny tort cały wikt i opierunek na cały tydzień pobytu, a uczestnicy i goście do posiłków w schronisku otrzymywali kawałek ciasta i herbaty do woli. Gaździna Krzeptowska jakoś mnie zapamiętała,
i kiedy na przyszły rok przyszliśmy do Pięciu Stawów jak mnie zobaczyła to się odezwała „Ojej a ta pani z tym wielgachne plecakiem znowu to jest!” No i tak to się ze dwa razy powtórzyło.
Klimczok, 1947 rok |
w dużym słońcu i śniegu polanie na Opalonym koło schroniska w Pięciu Stawach. Nad nimi górował Mnich a pod nami było Morskie Oko. Tam się szlifowało styl jazdy. Zjazdy na Opalonym kończyły się o 16:00 z obiadem w Morskim Oku.
Posiłki przygotowywało się na następny dzień
w schronisku, wyżywienie mieliśmy
w pudełkach blaszanych, które wystawialiśmy na noc na parapet aby były w chłodzie pomimo tego, że kierownik schroniska ostrzegł nas że wiewiórki skaczą po parapetach i zrzucają wystawione jedzenie. Wystawiliśmy nasze jedzenie licząc, że skoro mieszkamy na najwyższym poziomie jakoś nam to ujdzie, niestety.... rano okazało się że nasze pudełka blaszane leżały sobie pod oknami na dole. No cóż wypadało im tylko życzyć smacznego, a myśmy musieli się obejść smakiem i tym co można było wtedy dostać schronisku. A było tego niewiele... Z ciepłych dań był tylko barszcz, fasolka po bretońsku, herbata, kawa. Resztę trzeba było mieć we własnym zakresie.
w schronisku, wyżywienie mieliśmy
w pudełkach blaszanych, które wystawialiśmy na noc na parapet aby były w chłodzie pomimo tego, że kierownik schroniska ostrzegł nas że wiewiórki skaczą po parapetach i zrzucają wystawione jedzenie. Wystawiliśmy nasze jedzenie licząc, że skoro mieszkamy na najwyższym poziomie jakoś nam to ujdzie, niestety.... rano okazało się że nasze pudełka blaszane leżały sobie pod oknami na dole. No cóż wypadało im tylko życzyć smacznego, a myśmy musieli się obejść smakiem i tym co można było wtedy dostać schronisku. A było tego niewiele... Z ciepłych dań był tylko barszcz, fasolka po bretońsku, herbata, kawa. Resztę trzeba było mieć we własnym zakresie.
Wracam jeszcze do początku
wycieczki, mianowicie jechało się z Biała Lipnik do Żywca, gdzie trzeba było przesiadać do Suchej Beskidzkiej, a w Suchej po raz kolejny trzeba było znowu
przesiadać się do
pociągu na trasie Kraków – Zakopane. Nie było łatwo ponieważ w tym czasie do Zakopanego
z Krakowa jechało pełno turystów w Tatry. Nas była spora gromadka trzeba było upchać narty, plecaki no i nas
samych, często wchodziło się przez okna
a na pewno wstawiało
się sprzęt
i plecaki także przez okno.
i plecaki także przez okno.
Najzabawniej było z Mirkiem Jaśki i
Adama ponieważ on był taki ciamajda a chciał wejść przez okno, więc matka go
wpychała, a on tylko
wisiał, chłopcy się z
niego śmiali bo nie mógł się wygramolić
do tego okna. W końcu Piotrek z Krzyśkiem
go podnosili żeby jakoś
go wrzucić oknem do wagonu. Było wiele śmiechów
mieliśmy ubaw po pachy, a jego matka Jaśka
denerwowała się najbardziej wołała tylko Miruś Miruś..
Pewnego roku wymyśliłam aby pojechać w Karkonosze, wyszukałam
przewodniku szczyty
i Schronisko pod Łabskim Szczytem, a było to podczas jednej z największych zim, śniegu nasypało ogromnie.
i Schronisko pod Łabskim Szczytem, a było to podczas jednej z największych zim, śniegu nasypało ogromnie.
Klimczok, 1947 rok |
Przyjechaliśmy do Jeleniej Góry, a stamtąd autobusem do Szklarskiej Poręby
następnie trzeba było się przeprawić szczytami pod Łabski Szczyt
do schroniska gdzie mieliśmy zapewniony nocleg. Jedzenie jak zwykle mieliśmy w plecaku, korzystaliśmy tylko
z ciepłej wody no i podgrzać można było to co przywieźliśmy. Droga wiła się szczytami do schroniska i była bardzo trudna: śnieg sypał bez przerwy. Pobyt ten dał nam się dobrze we znaki, bo trzeba było samemu palić w piecu a nawet. Śniegu było tak dużo że prosto z bramy wyjściowej zjeżdżało się na polanę na nartach. Byliśmy nawet świadkami kłopotów kierownictwa schroniska, mianowicie brakło chleba na pasze dla koni. Aż w końcu ktoś interweniował, ale konie były biedne
i jak nie było paszy to materace konie zjadły, ale jeden niestety padł... Następnego dnia dzień zrzucił helikopterem chleb i siano.
z ciepłej wody no i podgrzać można było to co przywieźliśmy. Droga wiła się szczytami do schroniska i była bardzo trudna: śnieg sypał bez przerwy. Pobyt ten dał nam się dobrze we znaki, bo trzeba było samemu palić w piecu a nawet. Śniegu było tak dużo że prosto z bramy wyjściowej zjeżdżało się na polanę na nartach. Byliśmy nawet świadkami kłopotów kierownictwa schroniska, mianowicie brakło chleba na pasze dla koni. Aż w końcu ktoś interweniował, ale konie były biedne
i jak nie było paszy to materace konie zjadły, ale jeden niestety padł... Następnego dnia dzień zrzucił helikopterem chleb i siano.
W rezultacie pobyt był trudny ciężki ale bardzo fajny zapamiętaliśmy go
miło.
Nosowska "O lesie" źródło: You Tube https://youtu.be/iH0NMGbAoTM
PS. Na koniec moje 'trzy grosze' Katarzyna Nosowska i utwór "O lesie", gdy zaczęłam czytać ten teks od razu sobie o nim pomyślałam. Niech będzie pomostem pomiędzy przeszłością a teraźniejszością. "porzuć miasto i chodź..."